Ikona
kina, której kariera trwa ponad pół wieku, coraz rzadziej występuje przed
kamerą skupiając bardziej swoją uwagę na reżyserowaniu. Niedawno pisaliśmy o jego rozmowie z Darrenem Aronofskim podczas Tribeca Film Festival, gdzie ujawnił nieco szczegółów na
temat metod swojej pracy. 83-letni aktor i reżyser pracuje obecnie nad
przeniesieniem na ekran musicalu „Jersey Boys”. W czym tkwi sekret efektywności
Eastwooda, który niemal co roku pracuje nad nowym filmem?
Clint Eastwood
debiutował jako aktor w 1956 roku w filmie „Zemsta potwora”, a swą pierwszą
główną rolę zagrał w 1964 r. we włoskim westernie „Za garść dolarów”. Reżyserską
karierę rozpoczął w 1971 roku dramatem psychologicznym „Zagraj dla mnie Misty”.
Był to film nakręcony przy niskim budżecie, który miał potwierdzić jego ambicje
jako filmowca, a nie tylko aktora do wynajęcia. Zresztą już pod koniec lat
sześćdziesiątych założył własną wytwórnię filmową co miało mu umożliwić lepsze
sterowanie swoją karierą. Kilkuosobowa firma koncentrowała się na wyszukiwaniu
najlepszych scenariuszy dla Clinta, a następnie na wynajmowaniu swoich usług
wielkim wytwórniom, co pozwalało członkom ekipy Eastwooda na stałe
zatrudnienie. Mając pełnię władzy mógł nie tylko wybierać odpowiadające mu
scenariusze i role, ale również ustalać budżet, skład ekipy oraz mieć ostatnie
słowo w sprawie montażu. Rola wytwórni takiej jak Universal (a następnie Warner
Bros.) polegała głównie na sfinansowaniu oraz promocji i dystrybucji filmów. Za
całą resztę odpowiadał Eastwood, dzięki czemu jego filmy zyskały autorskie piętno.
Będąc w
branży przez taki długi okres czasu Eastwood musiał wykształcić sobie własny
styl i metody pracy. W końcu ilu jest reżyserów, którzy potrafią co roku
pracować nad nowym filmem. Sam Eastwood uważa, że jego główna zaletą jest
decyzyjność. Nie znosi gdybania i rozmyślania o tym jak poprowadzić scenę.
Kiedy reżyser podejmuje już decyzję, to ekipa wie dokąd zmierza. Nawet jeśli decyzja
została źle podjęta, to najważniejsze dla sprawności jest umiejętność wyboru.
Sam to tak tłumaczy: Jeśli mam do wyboru
pięć różnych opcji to zazwyczaj pierwsza myśl jest najsłuszniejsza. Polegam na
swojej intuicji.
Ten człowiek nie pokazuje absolutnie
żadnych oznak spowalniania czy tracenia celu z oczu. Jest bardzo bystry i
efektywny. Mam nadzieję, że to go nie wkurzy, ale kiedy dorosnę, chciałbym być
taki jak Clint - mówił o swoim przyjacielu Morgan Freeman.
Faktycznie Eastwood zdaje się nie zwalniać tempa. Paul Haggis, który pracował
przy scenariuszach trzech filmów Eastwooda, będąc u niego na planie zauważył: Jego ekipa pracuje z nim od tak wielu lat i
poruszają się tak szybko. To zadziwiające zobaczyć tylu facetów w wieku 70-ciu
i 80-ciu lat, którzy są szybsi niż ekipy złożone z 20-sto i 30-latków.
Szybkie tempo pracy wymusza na aktorach solidne przygotowanie, bo jak wspomina
jeden z nich: Jeśli przebywasz w
przyczepie zbyt długo, właściwie jest szansa, że nakręcą ujęcie, którego nie
byłeś integralną częścią bez ciebie.
Aktorskie
doświadczenie ułatwiło mu pracę jako reżyserowi, bo sam wiedział jak nie lubi
się czuć grając w filmie. Reżyserowanie też nauczyło go, jako aktora, jak
ułatwiać innym pracę. Kiedy któryś reżyser potrzebował pewne ujęcie to Eastwood
nie grymasił jak inni mówiąc: do czego ci to potrzebne. Zresztą doświadczenie
jakie zdobył w telewizji (przez siedem lat grał w serialu “Rawhide” składającym
się z ponad dwustu odcinków) nauczyło go szybkiego myślenia i podejmowania
decyzji. Grając w filmie nie musiał się zastanawiać: gdzie to ja byłem trzy dni
temu i o co chodzi w tej scenie? Jako producent angażował do swoich filmów
młodych reżyserów pomagając im w karierze. Jedyne czego nienawidził to
powolność. To z tego powodu przy produkcji westernu „Wyjęty spod prawa Josey
Wales” zwolnił ze stołka reżysera Philipa Kaufmana i sam przejął stery. Zawsze działam według zasady ‘strzelaj od
razu, myśl potem’ zamiast ciągle rozmyślać o swojej amunicji.
Zwykle
zdjęcia do jego filmów powstają w szybkim tempie, bo Eastwood nie kręci więcej
niż dwa, trzy duble każdego ujęcia. Aktorzy maksymalnie koncentrują się na
pierwszych ujęciach nie tracąc energii na powtarzanie. Często filmowane są próby,
które mają dużo spontaniczności. Im dłużej aktor powtarza te same dialogi w
kolejnych dublach, tym trudniej uzyskać efekt świeżości. Oczywiście dobrzy
aktorzy potrafią sobie z tym poradzić, ale zabiera to dużo czasu i może
powodować znużenie. W obsadzie filmu „Bronco Billy” znalazł się Scatman
Crothers, który dopiero co skończył grać w „Lśnieniu” Kubricka.
Perfekcjonistyczny Kubrick kręcił ten film kilkanaście miesięcy, powtarzając
każdą scenę pięćdziesiąt razy. Kiedy Eastwood skończył scenę po jednym dublu
Crothers niemal się popłakał. Geoffrey Lewis wspominał, że w jednej scenie z
uszkodzoną chłodnicą samochodu były problemy z maszyną do robienia dymu. W
każdym kolejnym ujęciu dymu było za mało. Zniechęcony kolejnymi próbami
Eastwood powiedział: Dajcie spokój, nie o
tym jest film.
Reżyser
swą metodę wyjaśniał: Czasem
niedoskonałość rzeczy czyni je prawdziwszymi. Wiele razy oglądałem filmy
pięknie skomponowane, ale martwe w środku. Martwość ta wynikała z
przepracowania materiału. Aktorzy byli w pewnym sensie zarżnięci na śmierć.
Grająca w „Różowym Cadillacku” Bernadette Peters wspominała: Tempo pracy jest rzeczywiście szybkie. Człowiek
nie kręci się cały dzień bez celu, czekając na kolejne ujęcie, i dzięki temu
nie rozprasza swojej uwagi i nie traci zainteresowania rolą.
Aktorzy
chwalą sobie jego wyjątkowo ciche usposobienie – na planie nigdy nie wiadomo
kiedy jest przerwa między ujęciami, a kiedy właśnie trwa filmowanie. Nie tylko
dlatego, że Eastwood nie ma w zwyczaju krzyczenia „akcja” czy „cięcie” (w
westernach na początku jego kariery powodowało to zawsze płoszenie się koni).
Kiedyś odwiedzał w Białym Domu prezydenta Geralda Forda i zainteresował się
sposobem w jaki agenci służb specjalnych przez cały czas bezgłośnie i
dyskretnie porozumiewają się ze sobą. Na planie filmowym zwykle używa się
walkie-talkie i megafonów, więc wszyscy do siebie wrzeszczą co powoduje bardzo
nerwową atmosferę. Jedni chcą przestawić światło, inni potrzebują pomocy przy
dźwięku, jeszcze inni kogoś szukają. Eastwood zamówił od firmy zaopatrującej
tajne służby kilka mikroskopijnych zestawów walkie-talkie. Teraz kiedy kręci
film każdy członek ekipy może się kontaktować z innym nie utrudniając pracy
kamery i aktorów, a rozmowy ekipy mogą mieć miejsce w trakcie trwania prób
aktorskich. Kiedy kręci się ujęcia z dziećmi lub naturszczykami, świadomość
obecności kamer może ich dekoncentrować, a w ten sposób można bezgłośnie
włączyć kamerę i uchwycić naturalne reakcje, których nie można by uzyskać,
gdyby ktoś krzyczał: Cisza! Kręcimy! Akcja!
Matt
Damon wspomina: To niezwykłe. Przebywasz
na innych planach filmowych i zawsze masz wrażenie jakbyś był na pogotowiu
ratunkowym. To napięcie przekłada się na grę aktorską i sam film. A u Eastwooda
wszystko jest spokojnie. Podchodzi czasem do nas, żeby udzielić paru wskazówek,
sugestii. Morgan Freeman, który zagrał w trzech filmach Eastwooda też to
zauważył: Myślę, że jego plan filmowy
działa jak dobrze naoliwiona maszyna. Wyobraź sobie siebie jako kapitana
statku, który płynie dobrze, a ty nic nie robisz. Zbierasz tylko pochwały za
to, że wszystko idzie sprawnie.
Eastwood
produkuje filmy od lat sześćdziesiątych więc już z pewnością wie jak
organizować produkcję. Polega zawsze na tej samej ekipie i potrafi planować
swoje projekty na kilka miesięcy do przodu. Tuż po skończeniu „Oszukanej” kiedy
opóźniły się zdjęcia w RPA do wysokobudżetowego filmu „Invictus –
Niezwyciężony”, Eastwood zajął się kręceniem „Gran Torino”. Dysponował akurat
ekipą i paroma miesiącami wolnego, a film miał być kręcony przy małym budżecie
w stylu kina niezależnego. Żeby przyspieszyć prace nad ukończeniem „Gran
Torino”, w którym Eastwod grał również główną rolę, postanowiono użyć cyfrowych
kamer, dzięki czemu montażysta mógł na bieżąco montować film na planie. Tuż po
jego ukończeniu Eastwood był w RPA na planie kolejnej produkcji. Jednak najbardziej
zdumiewającym aspektem jego pracy jest odpowiedzialność - żaden z jego filmów
nie przekroczył jak dotąd planowanego budżetu ani harmonogramu zdjęć.
Eastwood
kręci filmy przy maksymalnym wykorzystaniu naturalnego oświetlenia, sztucznego
używa bardzo rzadko, a czasem wcale. Pomijając koszty za obsługę urządzeń i czas
potrzebny na przestawianie skomplikowanej maszynerii, rozwiązanie takie owocuje
ciekawym efektem przypominającym obrazy Edwarda Hoppera. Eastwood woli
niedopowiadać pewnych rzeczy niż pokazywać wszystko w pełnym świetle, uważając
że film rozgrywa się w wyobraźni widzów a nie na taśmie. Kiedyś zauważył, że w
większości starych westernów widzi się ludzi, którzy ze słonecznego podwórka
wchodzą do jasnego pomieszczenia. Można się zastanowić skąd w połowie XIX wieku
mieli tyle prądu, żeby to wszystko oświetlić? Dlatego w jego westernie “Bez
przebaczenia” oświetlenie przypomina użycie lamp naftowych i jest duży kontrast
między światłem a cieniem, co sam tłumaczył: John Wayne miał taką teorię, że widz musi przez cały czas widzieć oczy,
bo to oczy opowiadają historię. Nie wierzę w to. Widzimy oczy, kiedy musimy je
widzieć. Czasami to czego nie widać bardziej przemawia do widowni. Podczas
kręcenia filmu „Firefox” jedno ujęcie było tak ciemne, że było widać tylko
łokieć grającego w nim Eastwooda. Operator chciał je powtórzyć. Eastwood
zapytał tylko, czy zmieścił się w kadrze i czy nagrał się jego głos. Kiedy
uzyskał potwierdzenie odparł: Widownia
wie jak wyglądam. Róbmy następne ujęcia.
Surtees
zwany „Księciem ciemności” pracował z Eastwoodem przez dwie dekady. Wizualną
ciągłość jego stylu kontynuują kolejni operatorzy, awansowani wcześniej ze
stanowisk elektryków i oświetleniowców: Jack N. Green, obecnie Tom Stern. Taka ciągłość
stylistyczna bardzo ułatwia współpracę. Dodatkowym czynnikiem pomocnym jest
częste korzystanie ze steadycamu – Eastwood uwielbia pokazywać ruch w kamerze.
Zaoszczędza to też czas potrzebny na przestawienie kamery. Zresztą
oświetleniowcy starają się stosować takie oświetlenie, aby umożliwić kręcenie w
zasięgu 360 stopni. Pozwala to na sprawne przemieszczanie się między
poszczególnymi ustawieniami, bez potrzeby zmian w świetle.
W jego
filmach plener odgrywa ważną rolę - nie
tylko w przypadku westernów, do których specjalnie budowano pełnowymiarowe dekoracje
wraz z wyposażeniem ich wnętrz (w przeciwieństwie do makiet stosowanych przez
inne wytwórnie). Eastwood unika kręcenia w studio, co pozwala redukować koszty
produkcji, ale umożliwia też lepsze zgranie się ekipy. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że skład
jego ekipy jest niemalże niezmienny przez dziesięciolecia. Jego obecny operator
Tom Stern zaczynał jako elektryk w latach osiemdziesiątych. Montażysta Joel Cox
współpracuje z Eastwoodem od połowy lat siedemdziesiątych. Zazwyczaj montaż ma
miejsce jeszcze w trakcie powstawania zdjęć, a już kilka dni po ich zakończeniu
jest gotowa pierwsza robocza wersja.
Zresztą niemalże rodzinna atmosfera na planach filmów Eastwooda bywa nią
dosłownie. Jeden z pianistów, którzy grali muzykę do „Invictusa” jest synem
jednego z producentów Eastwooda. Ostrzyciel Bill Coe ożenił się Gail
Carrol-Coe, która jest mikserem dźwięku. Ich syn pracuje jako asystent w pionie
operatorskim.
Eastwood
zazwyczaj nie korzysta z takich ułatwień jak storyboard czy podgląd video. Dopiero
na planie wymyśla jak chce sfilmować daną scenę, co sam porównuje do
improwizacji w jazzie. Storyboardów używa jedynie do skomplikowanych scen z
efektami CGI, których w ostatnim czasie przybywa coraz więcej. Przez lata
unikał efektów wizualnych skupiając się na opowiadanej historii i aktorach. Ale
kiedy kręcił komedię science-fiction „Kowboje kosmosu” korzystał z blue-screenu
i efektów generowanych komputerowo, bo tylko tak mógł pokazać kosmonautów w przestrzeni
kosmicznej. Część zdjęć powstała wyłącznie w komputerach, a na hełmy
stworzonych w ten sposób kosmonautów „nalepiono” cyfrowo twarze aktorów. Film
przyniósł całkiem niezłe dochody, stworzył wiarygodną iluzję przestrzeni
kosmicznej a Eastwooda zachęcił do dalszych prób z CGI.
W 2005
roku kręcił jednocześnie dwa epickie filmy wojenne: „Sztandar chwały” i „Listy
z Iwo Jimy”. Obie produkcje wymagały dużego nakładu środków. By ułatwić zdjęcia
Eastwood wyposażył część statystów w cyfrowe kamery umieszczone w ładownicach.
Miały one zebrać dodatkowy subiektywny materiał filmowany „od środka” akcji.
Eastwood nie pouczył statystów, że w ładownicach znajdują się kamery. Jeśli
nastąpiłaby jakaś eksplozja na planie mogli je nawet porzucić, bo były
wodoodporne. Gdyby zaś zbytnią uwagę skupiali na kręceniu nimi zdjęć
zrujnowaliby ujęcia w których mieli tylko grać. Poza tym cała ekipa została
ubrana w mundury wojskowe z epoki, lecz nie tylko po to, by poczuć klimat
filmu, lecz na wypadek, gdyby zostali przypadkowo sfilmowani przez inne kamery.
Na etapie montażu dodano sztucznie generowane okręty wojenne, pojazdy oraz
oddziały żołnierzy, które wyposażone w sztuczną inteligencję zyskały
indywidualne cechy motoryczne. Sekwencja inwazji na Iwo Jimę robi bardzo
realistyczne wrażenie mimo, że przy jej filmowaniu użyto wielu elementów
generowanych cyfrowo jak ujęcia z lotu ptaka z atakującego myśliwca. W
przypadku „Listów z Iwo Jimy” dodatkowy problem w montażu polegał na tym, że
wszyscy aktorzy w filmie mówili po japońsku. Eastwood uznał, że nie musi znać
języka, żeby wiedzieć co aktor próbuje przekazać i polecił montażyście skupić
się na rytmie wypowiedzi. Kiedy przyszło do tłumaczenia dialogów okazało się,
że tylko w kilku przypadkach zabrakło paru słów. W 1964 roku Eastwood grał w
Hiszpanii w spaghetti-westernie „Za garść dolarów”, gdzie był jedyną osobą na
planie mówiącą po angielsku. Film był później dubbingowany, ale praca z
aktorami posługującymi się innym językiem przydała mu się po czterdziestu
latach przy realizacji filmu z Japończykami.
Eastwood
zdaje się nie oszczędzać sobie wyzwań. Kręcąc film „Oszukana” z Angeliną Jolie,
którego akcja rozgrywała się w latach 20-tych zeszłego stulecia, wykorzystał
technikę komputerową do podretuszowania plenerów: usunięcia nowoczesnych
billboardów, anten satelitarnych i znaków drogowych. Jeszcze w trakcie
post-produkcji filmu „Invictus – niezwyciężony” Eastwood kręcił już swoje
kolejne dzieło. Niczym Spielberg, któremu na plan „Listy Schindlera” do Polski
przesyłano przez satelitę kolejne wersje montażowe „Parku Jurajskiego”,
Eastwood przebywając na planie w Londynie otrzymywał przez Internet kolejne
wersje efektów specjalnych z meczu rugby. Przy „Invictusie” poza
multiplikowaniem tłumu na trybunach stadionu używał CGI do ucharakteryzowania
piłkarzy o krew i błoto na ich twarzach.
W „Medium”,
do którego zdjęcia kręcono w Londynie, San Francisco, Paryżu, Alpach i na
Hawajach, największe wyzwanie stanowiło nakręcenie początkowej sekwencji atatku
tsunami. Efekty CGI z wodą są zawsze trudne do zrealizowania, a w tym wypadku
ekipa nie dysponowała gotowymi materiałami. Rozrysowując szczegółowy plan i
każde ujęcie oparto się na amatorskich nagraniach z Tajlandii z 2004 r., bo CGI może być najdroższą rzeczą
na świecie, jeśli się jej odpowiednio nie przygotuje. Cała sekwencja, w której
grana przez Cecile de France dziennikarka spaceruje po plaży i zostaje
zaatakowana przez fale, miała trwać w filmie dziewięć minut. Zdjęcia kręcono w
olbrzymim zbiorniku wodnym, w którym ekipa była zanurzona po szyję w wodzie.
Tło dograno na specjalnie ucharakteryzowanej plaży Maui. Dzięki firmie Scanline
można było ustawiać parametry symulacji wody z oceanu na bazie klatek
kluczowych, zamiast zdawać się na przypadkowość praw fizyki. Reżyser mógł więc
interaktywnie ustawiać ruch i kierunek fal, które zalewały filmową
rzeczywistość. W sekwencji pojawili się też statyści, ale ich nagranie „na
żywo” zostało zastąpione przez cyfrowych dublerów, co umożliwiło lepszą
interakcję z falami wody. Najtrudniejsze w przechwytywniu obrazu było
poradzenie sobie z tym, jak dana osoba się zachowuje podczas pływania, jeśli
właściwie nie znajduje się w wodzie. Jak przyznaje Eastwood, praca nad
sekwencją otwierającą przypominała układankę do której ciągle dokładało się
nowe elementy.
Kariera
Eastwooda – obejmująca reżyserowanie i granie w filmach - jest wyjątkowa pod
względem czasu trwania, ilości filmów ale również ich gatunkowej różnorodności.
Wśród jego ostatnich dokonań znajdują się zarówno komedia science fiction,
melodramat, jak i poważny film wojenny. Nie ma drugiego reżysera, który tak
konsekwentnie pracowałby w Hollywood. Martin Scorsese i Steven Spielberg,
którzy swe filmy zaczynali kręcić w latach siedemdziesiątych, mają na koncie
tyle samo produkcji co Eastwood, lecz oni nie grali głównych ról w swoich
filmach. Robert Redford, Warren Beatty czy Mel Gibson, choć mają na swym koncie
Oscara i kasowe widowiska, bardzo rzadko siadają za kamerą. Zaś Woody Allen,
który podobnie jak Eastwood co roku kręci nowy film i gra w nim pierwsze
skrzypce, nie odchodzi poza stworzony przez siebie format kameralnej komedii
obyczajowej, której głównym atutem są dialogi.
Sam
Eastwood żartuje, że gdyby pracował rzadziej, musiałby za każdym razem
przypominać sobie, jak się reżyseruje, a ciągła praca pozwala mu nie wypaść z
rytmu. Zafascynowany postawą Johna Hustona, twórcy „Sokoła Maltańskiego”,
„Asfaltowej dżungli” i „Honoru Prizzich”, który aż do śmierci kręcił filmy, wspomina:
Nikt z założenia nie robi filmu dla
pustej sali. Zawsze masz nadzieję, że ludzie przyjdą do kina i spodoba im się
to, co zobaczą. (…) Reżyser powinien pracować przede wszystkim w zgodzie ze
sobą i tylko gdzieś po drodze mieć nadzieję, że widzowie przyjdą do kina. A w
każdym kinie świecą się strzałki wskazujące drogę do wyjścia. I to jest w
porządku. Czy Eastwood nie zamierza zwolnić? Mając przeszło osiemdziesiąt
lat na karku zapowiada, że przynajmniej do setki chce utrzymać tempo. Biorąc
pod uwagę, że kręci coraz lepsze filmy, kto wie, jakie dzieła popełni do tego
czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz